O tej książce nie da się pisać, tak jak nie da się streścić planu miejscowości i żyjących w niej mieszkańców. Zostawiam Was więc w tym wymyślonym mieście z prozą o innych wymyślonych miastach – może poczujecie się mniej absurdalnie i samotnie.
Żyjemy w miastach, których nagle nie rozpoznajemy. Opatrzone krajobrazy zamieniły się w postapokaliptyczne powidoki, które nijak nie przypominają tego, co znane (nawet jeśli nielubiane).
Jasne, w czasie kwarantanny przeszliśmy już przez wszystkie etapy – od obietnic, że nadrobimy książki, filmy, zaległe ćwiczenia z angielskiego (i jak Wam idzie?), po rezygnację, niemoc, stupor, bezsenność, senność nie do przezwyciężenia, objadanie się, opijanie się i spanie z otwartymi oczyma przed laptopem odtwarzającym bezmyślnie kolejne odcinki na Netflixie.
I w końcu jesteśmy tu. Dzień kto wie już który. Rodzi się gdzieś potrzeba zrozumienia i odnalezienia w czymś, czego zrozumieć nie można i w czym można się tylko pogubić.
Nie będę zachęcać do czytania „Dżumy” Camusa – ta pobiła już wszelkie rekordy, co mnie nie dziwi – sama sięgnęłam po nią w pierwszym odruchu i przyniosła mi ta lektura wielką satysfakcję, a jeszcze większą ulgę. Nie będę zachęcać do czytania Woolf „O chorowaniu” czy „O miłości w czasach zarazy” Marqueza (choć polecam!). Ileż można i żyć zarazą, i czytać o niej.
Bezludne miasta
Może zamiast dyskursu maladycznego zagłębić się w miastach, w których nas nie ma – tak jak nie ma nas nawet w tych, w których jesteśmy?
Italo Calvino to eksperymentator i albo się go uwielbia (to moja grupa), albo się unika. Wpuszcza nas ten Włoch w maliny nieustająco – zwłaszcza w „Jeśli zimową nocą podróżny”, ale jest to jego ogólny modus operandi. Nie da się od tego literackiego rebusu uciec, jeszcze trudniej go rozwiązać. 55 zagadek zawartych w „Niewidzialnych miastach” to trud zdecydowanie godny podjęcia. Literackie miniatury miejsc, które nie istnieją, ale które Marko Polo przy pomocy Italo Calvino powołuje do istnienia, zachwycają i budzą zazdrość. Opisy niedostępnych metropolii, każda nosząca emblemat żeńskiego imienia („Inne jest miasto tego, kto mija je, nie zatrzymując się, a inne tego, kto raz przez nie pomijany, nigdy go nie opuszcza; inne jest miasto, do którego przyjeżdża się po raz pierwszy, zaś inne to, które porzuca się, aby nigdy do niego nie wrócić; każde zasługuje na odmienną nazwę; może mówiłem już o Irenie pod innymi imionami; może przez cały czas mówiłem tylko o Irenie” [s. 98]), choć wydaje się, że chaotycznie pogrupowane, podzielone są według misternego klucza. Autor dzieli je na 11 kategorii: miasta i pamięć, miasta i pragnienia, miasta i znaki, zwiewne miasta, miasta i wymiana, miasta i oczy, miasta i nazwa, miasta i umarli, miasta i niebo, ciągłe miasta, ukryte miasta. Całość przepleciona jest dialogami Marko Polo z Kubłaj-chanem, jednym z cesarzy Chin. W sumie książka składa się z 64 cząstek – tylu, ile pól na szachownicy. Trudno stwierdzić, co daje większą przyjemność lektury – minidialogi czy opisy onirycznych struktur. Czyta się ten tekst, jak ogląda obrazy Chirico – ucieczka od melancholii jest niemożliwa. Trudno nie poddać się atmosferze leniwego popołudnia, wyludnienia, trudno nie rozmarzyć o tych miastach możliwie-niemożliwych. Podskórnie czuje się, że są to miejsca opustoszałe, wyrwane z delirycznych snów, nie do pojęcia – tak, jak metropolie, w których żyjemy. Miasta niemożliwe do współdzielenia. Są to też miejsca nieodłącznie związane z utratą – można z nich tylko wyjechać, niepodobna do nich wrócić („Wybacz mi, panie; niewątpliwie wcześniej czy później odbiję od tego mola – mówi Marko – ale nie wrócę, żeby ci o tym opowiedzieć. Miasto to istnieje, a jego sekret jest prosty: zna tylko odjazdy, a nie powroty” [s. 44]).
Złudzenie ruchu
Warto więc wyruszyć przez tę niemożliwą mapę, nie dla celu podróży – ten jest nieosiągalny, z tego prostego powodu, że nie istnieje (tak jak i prawdziwą podróż nie po to się odbywa, aby gdzieś dotrzeć) – ale dla samego dryfowania i gubienia się na ścieżkach powołanych do istnienia przez pisarza-hochsztaplera. Jeśli dobrze się przyjrzeć, to dostrzeżemy majaczący gdzieś zamysł tego planu, odnajdziemy w makietach wyobrażonych lokacji swoje wspomnienia, niemające przecież prawa bytu. Ale nie ma rzeczy niemożliwych dla Calvino, wie on, co i jak opisać, żeby nagle urojony punkt na mapie stał się miejscem dziwnie czytelnikowi znanym: „każdy człowiek nosi w umyśle miasto złożone z samych różnic, miasto bez figur i bez kształtu, zapełniane przez poszczególne miasta” (s. 28).
O tej książce nie da się pisać, tak jak nie da się streścić planu miejscowości i żyjących w niej mieszkańców. Zostawiam Was więc w tym wymyślonym mieście z prozą o innych wymyślonych miastach – może poczujecie się mniej absurdalnie i samotnie: „Albo obłok, ledwie wypuszczony z warg, zatrzymywał się, gęsty i powolny, i przywoływał inną wizję: wyziewy kładą się na dachach metropolii, płaszcz miazmatów ciąży nad asfaltowymi ulicami, nie rozwiewa się ciemny dym. Nie ulotne mgły pamięci, nie suchą przejrzystość, ale spaleniznę wypalonych egzystencji, która tworzy skorupę na miastach, gąbkę nasyconą życiową materią, zator przeszłości teraźniejszości przyszłości, który wstrzymuje życie skamieniałe w złudzeniu ruchu – oto znajdowałeś u kresu podróży” (s. 77).
Italo Calvino, Niewidzialne miasta, Grupa Wydawnicza Foksal. Warszawa 2013.
Sabina Strózik
Autorka recenzji rekomenduje:
Radosław Gajda – Archistorie. Jak odkrywać przestrzeń miast?
Alberto Manguel, Gianni Guadalupi – Słownik miejsc wyobrażonych
Judith Schalansky – Atlas wysp odległych