Na tak zwanej krótkiej liście sześciu pozycji nominowanych do Międzynarodowej Nagrody Bookera w 2015 roku znalazły się, bezprecedensowo, aż cztery pozycje pisane z perspektywy grup historycznie zmarginalizowanych. Krytycy zgodnie przyznają, że była to najbardziej inkluzywna kulturowo odsłona konkursu – w finałowej szóstce znalazła się urodzona na Hawajach Hanya Yanagihara (Małe życie), Sunjeev Sahota (nieprzetłumaczony póki co The Year of the Runaways), którego dziadkowie wyemigrowali do Wielkiej Brytanii z indyjskiego Pendżabu, pochodzący z Nigerii Chigozie Obioma (Rybacy) oraz Jamajczyk Marlon James, którego trzecia powieść Krótka historia siedmiu zabójstw uhonorowana została Bookerem.
Dzisiejsza odsłona Izolacji w kulturze poświęcona będzie właśnie tej ostatniej, monumentalnej powieści, traktującej bardzo dosłownie o różnych formach zamknięcia – w normach kulturowych, sytuacji geopolitycznej, języku, a także o – czasem odważnych, czasem desperackich, zawsze skazanych na porażkę – próbach przełamania tego stanu. Mowa więc będzie o jednej z niewątpliwie najważniejszych w historii beletrystycznych prób opisania doświadczenia historycznego Jamajczyków, ale też imigrantów w ogóle, a poza tym kawał jędrnej, barwnej, mistrzowsko wystylizowanej, wrażliwej na barwę języka prozy. W przypadku polskiego wydania zaś – poligon sztuki translatorskiej.
Dwa kolonializmy
Autor podzielił powieść na pięć części, których tytuły zaczerpnął z muzyki popularnej: Original Rockers, Ambush in the Night, Shadow Dancing, White Lines/Kids in America oraz Sound Boy Killing. Wprawny obserwator łatwo dostrzeże, że na liście przewagę mają utwory z okolic szeroko pojętego reggae. I nic dziwnego, James rozpoczyna bowiem swoją opowieść w momencie, w którym ten, dziś całkowicie sklejony w kulturowej świadomości świata z Jamajką gatunek był u szczytu globalnej popularności, a wokalista okrzyknięty przez zachodnią krytykę muzyczną jego królem (oczywiście Bob Marley, w powieści zawsze opisywany jako Śpiewak) dominował na listach przebojów. Wątek jednego z głównych bohaterów, dziennikarza muzycznego Alexa Pierce’a ukazuje zresztą zenit popularności reggae z nieoczywistej perspektywy. Pierce zostaje oddelegowany na karaibską wyspę po to, by prześledzić karaibskie perypetie Micka Jaggera i pozostałych Stonesów, którzy pod wrażeniem miękkiego, płynącego basu charakterystycznego dla roots i rocksteady nagrali swoje Goat’s Head Soup. Zamożna grupa białych przybyszów, która pasożytuje na miejscowej kulturze jest jednak ostatnim zjawiskiem, jakie Pierce chciałby opisywać w swoim reportażu… przynajmniej ta zamożna grupa białych przybyszów pasożytujących na miejscowej kulturze.
W stołecznym Kingston i na całej wyspie dzieją się bowiem rzeczy znacznie bardziej doniosłe. Gwałtownemu zaostrzeniu ulega konflikt w obrębie jamajskiego systemu dwupartyjnego. Rządząca na początku książki socjaldemokratyczna (nominalnie) PNP i jej oponenci z liberalnego (nominalnie) JLP, od wielu lat uprawiały klientelistyczną, półfeudalną politykę względem “swoich” dzielnic w oparciu o miejscowe grupy przestępcze (na ten temat polecam na przykład znakomite Born Fi’ Dead Laurie Gunst), jednak w momencie rozpoczęcia akcji kryminalno-wyborcza wojna domowa ulega, podobnie jak reggae, globalizacji. “Antykomunistyczną” JLP, a ściślej jej rekrutowanych ze stołecznych tenement yards żołnierzy zaczyna bowiem w ramach zimnowojennej polityki antylewicowej dozbrajać amerykański kontrwywiad i CIA. Nieuchronnie prowadzi to do gwałtownej eskalacji przemocy i, ostatecznie, do masowego exodusu Jamajczyków z wyspy. Wkrótce podobna sama dola przypada uzbrojonym po zęby i wyuczonych bezwzględności przestępcom. James wyraźnie wskazuje na tragiczną ironię wpisaną w los swojej ojczyzny, która w niedługim czasie z eksportera pacyfistycznej muzyki głoszącej uniwersalne braterstwo, wyzwolenie spod kolonialnego jarzma oraz miłość międzyludzką stała się najpierw źródłem potężnej fali uchodźców uciekających przed terrorem grup zbrojnych, a następnie samej przemocy – której niewysłowionym kontekstem zdaje się być nieregulowane rabunkowe wydobycie boksytu przez amerykańskie konsorcja energetyczne. Zagęszczającej się atmosfery na wyspie dotyczy trzecia część książki, dwie ostatnie skupiają się na gwałtownej karierze bezprecedensowo brutalnych gangów yardies w Stanach Zjednoczonych i cieniu, jakim kładą się na doświadczeniu emigracyjnym zwykłych Jamajczyków.
Wielkie i drobne podmioty historii
Reggae, które – w formie cytatów, tytułów i śródtytułów rozdziałów oraz paraleli z żywym doświadczeniem bohaterów – strukturyzuje powieść, stanowi dla Jamesa ważną i głęboką metaforę dla zbiorowego losu Jamajczyków. Jedną z (niedoszłych) ofiar tytułowych siedmiu zabójstw jest bowiem sam Śpiewak. Dwie pierwsze części książki opowiadają wydarzenia z 2 i 3 grudnia 1972 roku, a więc dzień nieudanego zamachu na Marleya (z przyczyn, których nie chcę zdradzać) oraz jego wigilia. Samego wokalisty nie poznajemy nigdy bezpośrednio, jednak jest on nieustannie obecny w żywym doświadczeniu bohaterów, z perspektywy których poznajemy wydarzenia – zarówno jako symbol nadziei, zwornik ważnego ruchu społecznego, zagrażający politycznemu konsensusowi troublemaker czy nieznający swojego miejsca dureń. Chronologiczne skupienie znacznej porcji książki wokół zamachu na muzyka stanowi wyraźną deklarację ze strony autora. Wydaje się on diagnozować, że ten kompleks wydarzeń, które zogniskowały się w tym czasie wyznaczył punkt, z którego Jamajka nie mogła już wrócić. Wiązany z globalnym “momentem” reggae ruch na rzecz nadziei i społecznej zgody, którego (pytanie, na ile świadomie) twarzą stał się Marley, obiecujący nadejście prawdziwie lepszych, zdrowszych czasów został przekreślony przez geopolitykę i cynizm. Wbrew obietnicom Marleya i Wailersów z piosenki Small Axe, małe siekiery (do których porównywał rastafariańską rewolucję świadomości) nie zdołały podciąć wielkiego drzewa kolonialnej opresji.
Obok Pierce’a (jednego z nielicznych białych w tej puli) obserwujemy wydarzenia z perspektywy wielu postaci, których miejsce na drabinie społecznej różni się diametralnie, wszystkim z nich jednak przypada w udziale doświadczenie wyobcowania czy zamknięcia. Bam-Bam to sierota, a następnie dziecko-żołnierz jednego z gangów, którego całe doświadczenie życiowe ukształtowane i wyzyskana przez kryminalną wojnę domową. Papa-Lo i Josie Wales są jednymi z głównych dowódców w tym tego konfliktu przy czym pierwszy reprezentuje tradycjonalistyczne, patronackie podejście do zarządzania gangiem (traktując je jako brutalne, ale skuteczne narzędzie do poprawy warunków życiowych swoich podopiecznych), drugi zaś traktuje stan wojny jako cel sam w sobie – sine qua non władzy, której organicznie pożąda. Peter Nasser to skorumpowany polityk wywodzący się z licznej na wyspie syryjskiej diaspory. Postaci point-of-view można by wymieniać jeszcze długo, jednak wyróżnić należy przede wszystkim jedną z nich. Nina Burghess to bohaterka najważniejsza z perspektywy humanitarnego credo Krótkiej historii siedmiu zabójstw. W biografii tej – zawsze wbrew sobie stojącej niekomfortowo blisko krwawego centrum wydarzeń – młodej kobiety, występującej w późniejszych częściach książki pod zmieniającymi się aliasami, ogniskuje się doświadczenie całego pokolenia niewinnych ofiar jamajskiego jądra ciemności. Egzystencjalna trwoga, która zmusza ją do opuszczenia wyspy towarzyszy jej przez całe emigracyjne życie, a jej nieodłącznymi towarzyszami są alienacja i wyobcowanie, niejako, z samej siebie. Nina/Kim/Dorcas/Millicent staje się chcąc nie chcąc personifikacją skomplikowanej jamajskiej tożsamości.
Granice języka, granice świata i granice tłumaczenia
W tym miejscu warto kilka słów poświęcić kwestii języka powieści i jego odbicia w tłumaczeniu. Jamesowi udało się na tym polu dokonać rzeczy bardzo trudnej, bowiem każda z postaci (w tym każda z “twarzy” Niny, osobno) przemawia całkowicie “swoim” głosem. Trudno wręcz opisać, jaką plastyczność udało się autorowi z rozmaitych idiomów (zmieniającego się w zależności od czasu, miejsca, temperamentu postaci!) jamajskiego dialektu patois– stosunek do którego stanowi zresztą ważny element charakterystyki postaci. Najbardziej misternym przykładem tego kreacyjno-psychologicznego wykorzystania języka pokazują fragmenty narracji prowadzone z perspektywy Josiego Walesa – z jednej strony za sprawą surowego wychowania wrogo nastawionego do “wieśniackiego”, “prymitywnego” języka, charakterystycznego zwłaszcza dla słabo wykształconych lub w ogóle wykształconych mieszkańców biednych dzielnic, z drugiej niepotrafiącego myśleć w innych niż narzucane przez niego strukturach gramatycznych. Nie wydaje mi się, żebym poza Krótką historią siedmiu zabójstw miał przyjemność obcowania z postacią, po której widać, że wstydzi się tego, jakim językiem posługuje się jego umysł. Z wyzwaniem tym Robert Sudół, tłumacz powieści, poradził sobie… na tyle, na ile nasz język pozwala. Jego pomysł, by pulsujący, frenetyczny nieraz rytm leksyki patois oddać za pomocą “zepsutej” polszczyzny może wydawać się kontrowersyjny (zwłaszcza w rozdziałach opowiadanych z perspektywy Bam-Bama), ale dotychczas nikt nie wymyślił doń uniwersalnego klucza (tłumacze dialogów do kultowych jamajskich filmów z epoki, Rockers i The Harder They Come, próbowali różnych kombinacji gwar, archaizmów i idiolektów więziennych, z równie dziwacznym skutkiem). Mimo okazjonalnych zgrzytów na poziomie języka powieść Jamesa poznać zdecydowanie warto. To wielka rzecz.
Marlon James, Krótka historia siedmiu zabójstw, Literackie
Robert
Autor recenzji rekomenduje:
Marlon James – Diabeł Urubu
James Baldwin – Zapiski syna tego kraju
Jill Leovy – Wszyscy wiedzą o zabójstwach czarnych w Ameryce